Na dużym i małym ekranie / grudzień

Z tygodniowym poślizgiem prezentuję Wam filmy, które oglądaliśmy w grudniu. Mamy za sobą pięć filmów i drugi sezon bardzo fajnego serialu. Z tych pięciu tytułów w zasadzie tylko jeden spowodował we mnie szybsze bicie serca, ale jest to też tytuł, na który czekałam z ogromną niecierpliwością, więc nie ma się czemu dziwić 🙂 Nie przedłużając, zapraszam do lektury.

  • „Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi” (reż.  Rian Johnson, 2017)

To oczywiście film, który miałam na myśli wyżej. Po roku oczekiwania, na ekranach kin zagościła kolejna odsłona z uniwersum Star Wars i ogólnie rzecz ujmując jestem z seansu bardzo zadowolona. Poznajemy dalsze losy Rey, Finna, Poego oraz Kylo Renna. Nie zabraknie także wielkich powrotów w postaci księżniczki/generał Lei Organy oraz Luke’a Skywalkera. Jak pamiętamy z zakończenia „Przebudzenia Mocy”, Rey odnalazła Luke’a gdzieś na końcu galaktyki i teraz namawia go do tego, aby ją szkolił, jak niegdyś jemu przekazywał wiedzę mistrz Yoda. Tyle tylko że Skywalker nie ma na to najmniejszej ochoty i za wszelką cenę chce już zamknąć rozdział swego życia związany z Jedi. Jednocześnie pozostali bohaterowie z jasnej strony mocy muszą zmierzyć się z potężnym Nowym Porządkiem pod rządami Snoke’a (w tej roli mistrz motion capture, czyli Andy Serkis). Nie chcę zdradzać za dużo z samej treści, ale możecie być pewni, że dostaniecie wszystko to, za co miliony widzów pokochało Gwiezdne Wojny – walkę dobra ze złem (przy czym tutaj nabiera ona nowego, osobistego wymiaru), kosmiczne pojedynki, walki na miecze świetlne, mnóstwo złotych myśli z Mocą w tle, świetnych bohaterów, lekki humor i doskonałą muzykę Johna Williamsa. Dodatkowo pojawiają się wątki, które nigdy wcześniej nie były poruszane, a dają bardzo do myślenia – np. skąd obie walczące strony mają swoją broń oraz cały sprzęt wojskowy? Prawda, że nigdy nawet się nad tym nie zastanawialiście? Jest momentami dosyć patetycznie, są momenty gorsze (Leia w kosmosie… bez komentarza), ale to wciąż Gwiezdne Wojny! Być może przemawia przeze mnie nostalgia i mnóstwo miłych wspomnień, które wiążą się z dzieciństwem i oglądaniem oryginalnej trylogii w łóżku rodziców, ale po prostu te odświeżone Star Warsy sprawiają mi dużo przyjemności i radości. Gdy tylko usłyszałam charakterystyczny motyw muzyczny, poczułam ciarki na plecach i ucieszyłam się, że mogę być częścią tej niezwykłej kosmicznej sagi. No i są jeszcze porgi – najsłodsze stworzenia w całej galaktyce 🙂 Ja się bawiłam na filmie doskonale i czekam na ciąg dalszy. Ocena 9/10

  • „Człowiek na krawędzi” (reż.  Asger Leth, 2012)

Mam wrażenie, że coraz trudniej o dobry sensacyjny film, który nie będzie powielał już znanych schematów i zaskoczy widzów. „Człowiek na krawędzi” miał możliwość być jednym z tych zaskakujących filmów i do pewnego momentu bardzo mu się to udawało. Sam Worthington gra byłego policjanta, który w samym centrum Nowego Jorku postanawia popełnić samobójstwo skacząc z wysokiego piętra wieżowca. Przynajmniej wszystko wskazuje na to, że to kolejny zdesperowany człowiek. Po przybyciu na miejsce policji, mężczyzna oznajmia, że będzie rozmawiał tylko z konkretną negocjatorką, a w tym samym czasie, gdy oczy wszystkich zwrócone są na niego, w sąsiednim budynku ktoś próbuje ukraść drogocenny diament. Oczywiście powoli poznajemy bliżej wszystkich uczestników wydarzeń, ich powiązania i przede wszystkim motywacje. Nie brakuje też zwrotów akcji i trzymających w napięciu wyścigów z czasem. Zawiodła mnie tylko trochę końcówka, bardzo hollywoodzka, gdzie w ciągu kilku chwil źli zostają ukarani, a dobrzy natychmiast oczyszczeni z wszelkich zarzutów. Nie jest to film przełomowy, całkowitego rozwiązania domyślamy się już sporo przed końcem, ale ogólnie przez większość scen trzyma poziom i za to należy się 7/10

  • „Kraina Lodu” (reż. Chris Buck, Jennifer Lee, 2013)

Krótko i ZE SPOJLERAMI (ostrzegam, żeby nie było potem pretensji…) na temat największego animowanego hitu ostatnich lat. Nie jestem wielką fanką disneyowskich (lub pixarowych) bajek, chociaż mam kilka ulubionych, które zachwyciły przede wszystkim humorem i mrugnięciem oka do starszych widzów (patrz: „Shrek” czy „Epoka lodowcowa”). Ale ostatnio trochę z nudów, obejrzałam w telewizji „Krainę Lodu”. Tak naprawdę od pewnego momentu oglądałam ją jednym okiem i zobaczyłam do końca tylko po to, żeby móc wystawić miarodajną ocenę. To przede wszystkim mnóstwo piosenek oraz historia, którą można przewidzieć po mniej więcej 10 minutach, a więc w momencie gdy znamy już wszystkich bohaterów – wiemy więc, że Anna przejdzie przemianę, że Hans nie ma dobrych zamiarów tylko pragnie władzy, że tym jedynym okaże się poczciwy Kristoff i że Elsa pogodzi się z siostrą. To w końcu bajka, która musi rządzić się swoimi prawami i ta w żaden sposób nie odbiega od innych tego typu produkcji. Zawsze tez musi pojawić się „zabawny” bohater, którego głównym zadaniem jest rzucanie śmiesznych żartów i komentowanie tego, co się dzieje. Tutaj ta rola przypada bałwanowi Olafowi – zamysł ciekawy, tylko że charakterystyczny akcent Czesława Mozila, momentami zupełnie uniemożliwiał zrozumienie jego tekstów. No niestety daleko mu do kultowego Osła z głosem Jerzego Stuhra. Dla mnie ogólnie „Kraina Lodu” to rozczarowanie i zupełne zaskoczenie ogromną popularnością tej bajki. Ale dzieci z pewnością są zachwycone. 5/10

  • „Vincent chce nad morze” (reż. Ralf Huettner, 2010)

Niemiecki film o młodym mężczyźnie, chorym na zespół Tourette’a. Po śmierci matki, jego ojciec oddaje go do ośrodka, gdzie ma zostać mu udzielona pomoc. Nie czyni tego jednak z miłości do syna, ale dlatego, że jest wpływowym politykiem i opieka nad chorym synem nieco mu przeszkadza. Vincent, bardzo uczuciowy, ale też z powodu choroby nieco życiowo nieporadny, czuje się samotny i odtrącony. W ośrodku poznaje jednak niepokorną anorektyczkę Marie. Wraz z nią oraz przymusowym trzecim kompanem, cierpiącym na nerwicę natręctw Alexandrem, kradną samochód lekarki i wyruszają w podróż, spełnić marzenie Vincenta – pojechać z mamą nad morze. Opowieść jest naprawdę bardzo ciekawa, a bohaterowie ze względu na swoje przypadłości zdrowotne, bardzo mocno zarysowani i przede wszystkim dający się lubić. Jest też parę niedociągnięć, na przykład „pościg”, który za uciekinierami urządza ojciec Vincenta oraz jego lekarka. Trochę też rozmyło się zakończenie, film ucina się nagle, bez jednoznacznego zamknięcia historii całej trójki. Ale ogólnie ogląda się dosyć bezboleśnie (muszę przyznać, że przed seansem moją największą obawą było słownictwo filmu, ze względu na to, z czym głównie wiąże się zespół Tourette’a – na szczęście zostało to znacznie złagodzone), a bohaterowie wypadają naturalnie, zwłaszcza aktor grający Vincenta spisał się bardzo dobrze. 7/10

  • „John Wick 2” (reż. Chad Stahelski, 2017)

Bardzo krótko o sequelu zaskakującego hitu z Keanu Reevesem – dużo więcej akcji, strzelania, pościgów i polujących na siebie nawzajem killerów. Pierwszy film miał więcej humoru, a nawet coś z absurdu (np. motyw hotelu dla płatnych zabójców, który co prawda pojawia się też w „dwójce”, ale już nie zaskakuje). W drugiej odsłonie zabrakło humoru i przez tą powagę film stracił. Zakończenie sugeruje, że będzie kolejna część, wątpię jednak czy się jeszcze skuszę na przygodę z Johnem Wickiem. Moja ocena, głównie za grającego z kamienną twarzą Keanu, to 6/10

  • „Stranger Things” sezon 2 (twórcy:  Matt Duffer, Ross Duffer, 2017)

Kolejna odsłona przygód czterech młodych przyjaciół i Jedenastki. Wracamy do lat 80. i małego miasteczka w Indianie, nad którym wciąż wisi widmo wydarzeń sprzed roku. Niby wszystko jest w porządku – dzieciaki chodzą do szkoły, Will (który pierwszy sezon spędził w innym wymiarze) czuje się dobrze, tylko musi regularnie chodzić na badania do Instytutu, Joyce ma faceta. Mimo trudnych wspomnień, życie wróciło do równowagi. Problem polega na tym, że Will coraz częściej traci kontakt z rzeczywistością i w tym czasie ma dziwne wizje związane z drugim wymiarem. W drugim sezonie możecie spodziewać się dużo akcji, walki z wieloma demogorgonami (czy też z „demodogs”, jak je nazwał Dustin), humoru i przede wszystkim nostalgicznych nawiązań do lat 80. Chłopaka Joyce gra Sean Astin, który zaczynał swoją przygodę z filmami od kultowego „Goonies” – jednego z nawiązań „Stranger Things”. Do tego dochodzi świetna muzyka – zarówno znanych twórców z lat 80. jak i charakterystyczne syntezatorowe dźwięki. Sporo miejsca w drugim sezonie poświęcono sercowym problemom młodych bohaterów. W mieście pojawia się Max (imię na to nie wskazuje, ale to dziewczyna), którą interesuje się Dustin oraz Lucas; Mike wciąż nie może sobie poradzić z odejściem Jedenastki, a Nancy jest rozdarta między spokojnym Jonathanem a zadziornym Stevem. Temu ostatniemu zresztą chciałam poświęcić dodatkowe zdanie. Według mnie to jedna z najlepszych  drugoplanowych postaci (o ile nie najlepsza), która przeszła ogromną zmianę w stosunku do pierwszego sezonu. Jest zabawny, odważny, a jego duet z Dustinem ma jedne z najlepszych dialogów w całym sezonie. Nieco nudniej wypada wątek Jedenastki, która przez większość sezonu nie występuje z resztą ekipy. Mimo wszystko, całą paczkę bohaterów (i tych znanych, i nowych) ogląda się bardzo dobrze, akcja trzyma w napięciu do samego końca i możemy być pewni że to jeszcze nie koniec przygód ze „Stranger Things”. Ja czekam na ciąg dalszy! Drugi sezon 8,5/10

Ufff! To tyle ode mnie w tym podsumowaniu – sporo tego, mimo że tylko 5 filmów za nami. Aż się martwię, jak długi wpis mi wyjdzie za miesiąc, bo już na ten moment mamy w styczniu obejrzane 4 filmy, a zapowiada się jeszcze sporo ciekawych seansów 🙂 Wkrótce też napiszę Wam, na jakie filmy bardzo czekam w najbliższych miesiącach.

A już dzisiaj rozdanie Złotych Globów! Jestem bardzo ciekawa wyników.

Jeżeli oglądaliście ostatnio jakieś dobre filmy, które chcielibyście polecić, to koniecznie podzielcie się nimi w komentarzu 🙂

Asia B&B

4 uwagi do wpisu “Na dużym i małym ekranie / grudzień

  1. Talk2105

    Zgadzam się z opinią dotyczącą Gwiezdnych Wojen. Reszty nie widziałem więc się nie wypowiem.
    Wypowiem się za to na temat tego co miałem okazję ostatnio obejrzeć. Mianowicie: Mindhunters – serial powoli się rozkręca, ale po 3-4 odcinkach zaczyna wciągać. Chwilami twórcy dają odczuć ciężar tematu i okropienstwo czynów dokonanych przez drugoplanowych bohaterów. Czasem aż za bardzo. Poza tym naprawdę ok.

    Inny serial to Czarne Lustro – historie o najczęściej negatywnym wpływie lub wykorzystaniu technologii. Każdy odcinek to inna historia. Z tego powodu niektóre odcinki są ciekawsze niż inne. Pewnie każdy znajdzie coś dla siebie. Niektóre mi się nie podobały inne z kolei były GENIALNE (USS Calister). Wszystkie (z wyjątkiem dwóch czy trzech) są bardzo ciekawe i zawierają niekiedy naprawdę przerażające pomysły. Najstraszniejsze jest w nich to, że technologia o której opowiadają często jest dziwnie znajoma lub wydaje się na wyciągnięcie ręki.

    A co do stranger things… Nie wiem czy słyszałaś ale Netflix wypuścił serial „Dark”. Niektórzy twierdzą, że to Stranger Things killer ponieważ porusza podobną tematykę i jest „lepszy”. W zasadzie większość opinii jakie widziałem brzmią podobnie: „najlepszy serial 2017”. Jestem ciekawy…

    Polubione przez 1 osoba

    1. Dziękuję za dużo dobrych poleceń 🙂 O wszystkich trzech serialach słyszałam i wiem, że zbierają w większości pozytywne opinie. Myślę, że „Dark” będzie pierwszym z tej listy, po który sięgniemy – zapowiada się naprawdę ciekawie!
      Tylko skąd brać czas na te wszystkie świetne filmy, seriale i książki?… 😉

      Polubienie

Dodaj komentarz